Kariera ponad lojalność? Piotr Modzelewski odchodzi z PiS.
Odejście Piotra Modzelewskiego z Prawa i Sprawiedliwości po 18 latach członkostwa zostało przez niego samego opakowane w język wielkich rozczarowań, utraconych ideałów i troski o standardy życia publicznego. W tej opowieści nie brakuje patosu, odwołań do tradycji rodzinnych i deklaracji o bezinteresownej służbie. Problem polega na tym, że ta narracja zderza się z faktami znanymi z życia politycznego regionu oraz z pytaniami, na które do dziś nie padły jednoznaczne odpowiedzi. W efekcie coraz więcej obserwatorów sceny publicznej postrzega tę decyzję nie jako akt odwagi, lecz jako klasyczny przykład politycznego koniunkturalizmu, charakterystycznego dla osób, które były lojalne tak długo, jak długo było to wygodne i opłacalne.
Modzelewski dołączył do PiS w latach, gdy partia konsekwentnie budowała swoje struktury i przygotowywała się do przejęcia władzy. Przez blisko dwie dekady funkcjonował w jej ramach, korzystając z politycznego zaplecza i awansując na kolejne stanowiska. Był radnym sejmiku województwa podlaskiego, a w okresie rządów PiS objął funkcję zastępcy Komendanta Głównego Ochotniczych Hufców Pracy w Warszawie. Były to lata, w których przynależność partyjna realnie przekładała się na możliwości zawodowe i stabilność finansową. Trudno więc nie zauważyć, że krytyczna refleksja nad „zagubionymi ideałami” pojawia się dopiero wtedy, gdy polityczna pozycja PiS słabnie, a wewnętrzne napięcia stają się coraz bardziej widoczne.
Szczególnie wiele emocji budzi do dziś sprawa głosowania nad odwołaniem marszałka województwa podlaskiego Artura Kosickiego. W klubie PiS obowiązywała wówczas zasada dokumentowania lojalności – radni mieli przesłać zdjęcie karty do głosowania jako potwierdzenie, że zagłosowali przeciwko odwołaniu marszałka. Według relacji osób zbliżonych do klubu, Piotr Modzelewski takiego potwierdzenia nie przekazał. Co więcej, arytmetyka głosów wskazywała, że ktoś z obozu PiS musiał zagłosować inaczej, niż wynikało to z oficjalnych deklaracji. Do dziś nie przedstawiono publicznie dowodów przesądzających, jak dokładnie zagłosował Modzelewski, jednak brak jasnego stanowiska i milczenie w kluczowym momencie sprawiły, że wśród partyjnych kolegów pojawiło się poczucie zdrady. To nie jest zarzut w sensie prawnym, lecz fakt polityczny: zaufanie zostało nadwyrężone, a cień wątpliwości pozostał.
W swoim pożegnalnym przekazie Modzelewski mówi o walce z korupcją, sprawiedliwości społecznej i sprzeciwie wobec kumoterstwa. Są to hasła nośne, ale trudno nie zauważyć, że przez lata nie przeszkadzały mu mechanizmy partyjne, dopóki sam był ich beneficjentem. Dopiero gdy znalazł się na bocznym torze, a lokalne konflikty zaczęły uderzać również w niego, pojawiła się narracja o hipokryzji i zdradzie ideałów. Krytyka sposobu traktowania młodych działaczy czy „zabetonowanych” list wyborczych brzmi wiarygodnie, ale rodzi pytanie, dlaczego przez kilkanaście lat nie była powodem do realnego sprzeciwu, a jedynie do wewnętrznego dyskomfortu.
Równie ambiwalentnie wypadają zarzuty wobec polityki podatkowej i regionalnych rozgrywek w województwie. Modzelewski słusznie wskazuje na niespójność stanowisk PiS w różnych miastach, jednak i tutaj mówimy o zjawiskach znanych od lat. Jako doświadczony samorządowiec miał wpływ na lokalne decyzje i możliwość artykułowania sprzeciwu wcześniej. Zamiast tego wybrał drogę wewnętrznego trwania w strukturach, aż do momentu, gdy konflikt stał się personalny.
Deklaracje o budowaniu „sprawnej prawej strony” i rozbijaniu politycznego betonu brzmią jak zapowiedź kolejnego etapu kariery, a nie jak bezinteresowna misja. W polityce nie ma nic złego w zmianie barw czy poglądów, o ile towarzyszy temu spójność i konsekwencja. W tym przypadku trudno oprzeć się wrażeniu, że decyzja o odejściu została podjęta w momencie najdogodniejszym z punktu widzenia osobistych planów, a nie wtedy, gdy – według własnych słów Modzelewskiego – partia zaczęła odchodzić od swoich ideałów.

